Mann stworzył dzieło doskonałe, wymagające i narkotyczne. Otrzymałem w tej powieści kwintesencję Niemiec i niemieckości. Czułem w niej duchy Lutra, Nietzschego, Schopenhauera czy Kanta, fenomenologię Hegla, niemiecką fascynację metafizyką, geniuszy muzycznych takich jak Beethoven, Bach, Händl, Brahms, Haydn. Nie sposób wszystkich wymienić. Miałem w tej powieści namacalny kontakt z niemiecką tożsamością narodową, polityką i historią. Mann dokonuje ciekawe obserwacje własnego narodu: "Niemcy (…) mają dwutorowy, niedopuszczalnie spekulacyjny sposób myślenia; zawsze chcą mieć jedno i drugie, chcą mieć wszystko. Zdolni są do śmiałego ujawniania przeciwstawnych sobie zasad życia i myśli u wielkich indywidualności. Ale potem robią z tego paćkę, używają określeń jednego w duchu drugiego, wszystko plączą i wydaje im się, że mogą wsadzić do jednego worka wolność i arystokratyzm, idealizm i naturalną naiwność, a to chyba niemożliwe."
Powieść nasycona filozofią i teologią, zawiera wiele ciekawych rozważań autora o istocie Zła, Dobra, Boga, determinizmu etc. Jedynie fragmenty poświęcone muzyce pisane przez Adorno doprowadzały mnie - laika i ignoranta, do szewskiej pasji.
Jestem jeszcze w rozdygotanych emocjach świeżo po lekturze. Żałuję, że mój poziom niemieckiego nie pozwala mi w danym momencie na przeczytanie oryginału. Nie chciałem się podejmować pisania opinii bo czuję się zbyt mizerny w stosunku do Geniuszu. Ktoś kiedyś powiedział "wciąga jak pakt z diabłem" - podpisuję się pod tym zdaniem.